wtorek, 28 kwietnia 2015

Ludzie to szarańcza


Szarańcza w pojedynce jest niepozorna i bezbronna, jak każdy szary człowiek, wnet jednak potrafi zmienić się w niszczycielski rój, wystarczy by na jednym małym obszarze pojawiła się nadwyżka liczebności, podobnie człowiek w obliczu przeludnienia, prowokuje wojnę, konfliktu i problemy.

Pewnego dnia, w okresie Wielkanocy, kątem oka przy pieczeniu ciast, oglądałam jakiś dokument o plagach egipskich. Wolę to od powtórek filmów familijnych. Jedynie, co mi zapadło w pamięć to wzmianka o szarańczy, która dopiero w sytuacji przeludniania roi się. Przyszło mi na myśl w nagłym przebłysku inteligencji ( tylko takowych oświadczam), że człowiek zachowuje się identycznie.
Dwójka ludzi na wyspie, raczej nie wywoła wojny. Tylko w dużym skupisku ludzkim, wybuchają poważne konflikty. Człowiek niby stadne stworzenie, ale przeludnienie doprowadza do naturalnej reakcji. Likwidowania potencjalnych konkurencji w zdobywaniu środków do życia.

Mówi się o niżu demograficznym. Nigdy w  to nie wierzyłam. Taki chwyt, żeby ludzi zastraszyć, a społeczeństwo słucha najgłośniej krzyczącego barana. Jeśli dla kogoś ponad 7 miliardów ludzi jest małą populacją to nie wiem, ile by go zadowoliło. Bo liczy się cały świat, a nie pojedyncze państwo czy kontynent. Ziemia jest tylko jedna i ona wcale nie rośnie. Azja jest przeludniona, widać to wyraźnie. Powinniśmy miast się rozmnażać na potęgę, dać szanse już żyjącym. No tak, ale tu niektórzy wyjdą z nacjonalizmem i patriotyzmem. Polska kiedyś zniknie z map świat, tak jak Niemcy, Rosja czy USA. Ale nasze decyzję będą namacalne. Tu nie chodzi również o jakieś ograniczenia, choć szczerze uważam, że powinny istnieć jakieś testy psychologiczne na rodzicielstwo, bo to się dzieje jest przerażające. Naprawdę nie każdy musi posiadać dziecko, to nie obowiązek, a przywilej. I nie mam na myśli materialnych potrzeb i możliwości, tylko umysłowych i moralnych. Nie widzę też sensu, by człowiek z wadami genetycznymi , wiedząc o nich miał rodzone dzieci. Jaki w tym sens? Produkować kolejne chorych lub nosicieli? I znów niektórzy przewrażliwieni mogą odbierać te słowa za atak lub dyskryminację, ale tak nie jest.

 In vitro ma jedno poważne zastrzeżenie moralne. Jeśli ktoś potrzebuje dziecko, moim zdaniem nie powinno być ważne, kto je urodził. In vitro jest moralnie niewłaściwe w przypadku, gdy tysiące dzieci egzystuje w domach dziecka. Poważne słowa, ale In vitro to egoistyczny czyn do którego nie mamy prawa. Jak ktoś nie chce zając się dzieckiem w potrzebie, nie nadaje się na rodzica.
Jak dla mnie nie ma innych zastrzeżeń do In vitro, ale to wydaje się bardzo poważne.

Nie jest to opinia popularna, ba nie wiem, czy ktoś dysponuje podobnie szalonymi poglądami, choć mam nadzieje, że tak. Jaki wniosek z moich wypocin? Jeden bardzo istotny i bolesny dla ludzkiej dumy: jest nas o wiele za dużo.

środa, 22 kwietnia 2015

"Klejnot Medyny" Sherry Jones













Historia Bliskiego Wschodu, znajduje w moim sercu szczególne miejsce.  Niestety trudno w zwyczajnej bibliotece, znaleźć coś więcej na ten temat, ale pewnego pięknego dnia, przeszukując półki trafiłam na Klejnot Medyny. Postać Aiszy nie była mi obca, ale dzięki tej książce dowiedziałam się o wiele więcej. Wiadomo, że nie wszystko należy brać za oczywisty fakt. 

Aisza to postać dla świata islamskiego kontrowersyjna, albowiem nie była do końca taką żoną, jaką „powinna być”. Jej młody wiek i samoświadomość były ponad przeciętne. Została zaręczono w wieku sześciu lat, dla nas oburzające, w VII w. była to norma dla chrześcijaństwa i islamu, choć islam, dopiero co powstawał. Pochodziła z wpływowej rodzinny, jej ojciec był jednym z największych zwolenników Mahometa. Dziewczyna od samego początku sprawiała kłopotu, głównie przez swój nieodpowiedni dla kobiety charakter. 

Dzisiaj dużo ludzi oburza się informacją, iż Aisza wyszła za mąż w wieku zaledwie dziewięciu lat, lecz rzadko kto wie, że małżeństwo zostało skonsumowane znaczenie później.  Dziewczyna była ukochaną żoną proroka, choć miał ich więcej. Książka świetnie obrazuje relację Mahometa i Aiszy, od samego początku. Przyjaźń, zaufanie, szczerość i miłość. Historia kobiety, która w każdym czasie, wzbudzałaby podziw i strach. Aisza potrafiła wywalczyć swoje w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Była impulsywna, kilkakrotnie wystawiając uczucie proroka na próbę.

Książka jest jedyna w swoim rodzaju i choć można napisać tak o wiele lekturach, to ona zasłużyła na nią. Stawia w innym świetle historię Aiszy, jak i postać Mahometa. Jak wiadomo islam nie cieszy się dobrą opinią wśród ludzi, którzy nie wyglądają poza ekran telewizora. Dla ludzi, którzy mają nieco dystansu i potrafią samodzielnie sklejać myśli, Klejnot Medyny okaże się idealną lekturą. Warto na chwile zapomnieć o uprzedzeniach i sięgnąć po historię kochanki, wojowniczki i polityka.  




sobota, 18 kwietnia 2015

"Serce Ferrinu" K. Michalak. Czyli, gdzie nie błądzić.


Mam jakiś nieokreślony problem z twórczością Katarzyny Michalak, albowiem jej Kroniki Ferrinu, znajdują się na mojej osobistej liście pt. „Najgorsza sterta, sklejonych kartek, co nazywa się książką”. I oto trzeci tom serii, absurdów nad absurdami, które ochrzczono „Sercem Ferrinu”. 




Na kartach bloga możecie doczytać o poprzednich częściach, ale każda kolejna to nowa trauma. Kiedy przeczytałam w opisie, że Aneala nie żyje, moje serce napełniło się niewysłowionym szczęściem, ale potem doczytałam, że zdążyła spłodzić swoją replikę, córkę Gabrielę. Ciekawe, że autorka zrezygnowała z zmiany imienia, kiedy ta trafia do Ferrinu, i główna bohaterka jest tylko Gabrielą. Jeden mały plus w tym całym nieszczęściu, że Michalak, czegoś się nauczyła.





Prolog pozwala czytelnikowi poznać dorosłą już Gabrielę, córkę Anaeli i Sellinarisa dell’Sol, która powraca z wielkiej Warszawy do zadupia, gdzieś w Polsce. Wraca pociągiem, więc może to nie Polska? Wita ją Saris, jednorożec ( poprzednio nie wiedziałam, jak można elfa ukryć na ziemi, a teraz nie mam zielonego pojęcia, jak uchował się koń z rogiem), który przybył na ziemię wraz z jej matką. Dowiadujemy się z tego fragmentu, iż potomstwo Anaeli nie grzeszy rozumkiem, a jej żarty z podtekstem seksualnym są na poziomie gimnazjalisty. Autorka lubi nadawać głównym bohaterką swoje cechy, wyjątkowo wybawicielce Anaeli i proszę, oto na ziemi, Anaela jest słynną pisarką.





W tym samym prologu Gabriela, dowiaduje się o śmierci swojej matki, zostaje obarczona obowiązkiem ratowania Ferrinu i teleportuje się do krainy, znanej jej z książek i opowieści Anaeli. Oczywiście melodramatyczność wejścia Gabrieli do akcji jest jak zawsze na najwyższym poziomie. Trafia akurat w sam raz na egzekucję matki i poznaje swego ojczulka, choć spotkania nie można nazwać sielanką. Z miejsca ustawia dziewuchę do pionu. 





Toczy się jakaś walka, ucieczka i zdrada, w końcu Gabriela spotyka Amrego. Ale cóż, cóż to  wchodzi teoria, iż to on jest ojcem Gabrieli, bo jak wiadomo Anaela do trudnych nie należała. Moim ulubionym fragmentem w całej książce jest pokaz wątpliwej inteligencji Gabrieli, a ma to miejsce, kiedy przybywa ona do Dalekiego Dworu. Gabriela domaga się wina, jak stary alkoholik i jest gotowa za nie pochlastać służbę. W końcu je dostaje i co? Po jednym pucharku traci świadomość. I moje pytanie, gdzie sprzedają takie winno? 





Następnie nieomal morduje Amrego, bo ten już ranny nie chciał pokazać jej obrażeń. Fuck logic. Ale największym absurdem w tej książce jest małżeństwo Gabrieli i Sellinarisem, aż takiej patologii tam nie ma, by się ojciec z córką pobierali, tylko ostatecznie bohaterka została córką Amrego. Ślub istnie polityczny, ale i tak dochodzi do gwałtu, bo Gabriela zdążyła się położyć pod nowym gachem- Karinem. Jeśli ktoś bystry na pewno zauważył, iż postacie to głównie mężczyźni nadskakujący jednej kobiecie, czyli głównej bohaterce.  





Nie wiem, czy istnieje skala w której można oceniać twórczość Michalak. Przynajmniej ja jej nie znam. Dla mnie to zwyczajne marnotrawstwo drzew. W książce brakuje logiki, spójności, normalnych postaci. Jest to jedna, wielka telenowela brazylijska. Lektura tylko dla osób o silnych nerwach.


środa, 15 kwietnia 2015

Zapowiedzi!


W najbliższym czasie planuje napisać "Niepopularną Prawdę: Labrador", "Ludzie to szarańcza" i może jakieś recenzję dla zabawy. Na zdjęciach prezentuje dwie stertki, pierwsza to niedawno zakupione książki, wszystkie oprócz "Uwięzionej w Bursztynie", zakupione w merlinie 







Elwira Watala "Cuchnący Wersal"- recenzja za jakiś miesiąc- dwa.

Jane Austen "Duma i Uprzedzenie"- moja ulubiona książka od kilku lat, ale nigdy nie miałam okazji jej kupić. Nie wiem czy warto pisać recenzję to książka, którą wszyscy powinni znać. 

Robert Darnton "Wielka masakra kotów i inne epizody francuskiej historii kulturowej" - będzie recenzja jak się patrzy, ale kiedy tego nie powiem. 

Philip Pullman "Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury"- pewnie będzie, ale może gdzieś latem, bo baśnie znam, ale ze względu na stan mojej wiekowej już książki z zbiorem niemal wszystkich musiałam zakupić nową.

Diana Gabaldon "Obca"- tuż po Austen, druga ulubiona autorka i seria. "Obcą: czytałam, ze względu na nowe wydanie zapragnęłam mieć wszystkie tomy. Ale recenzja będzie. 

Diana Gabaldon "Uwięziona w Bursztynie" - w mojej zacnej bibliotece nie było drugiej części, więc pominęłam ją przechodząc do trzeciej. Recenzją również oczekiwana. 




Nawet Quasimodo się paczy, cóż to za dziwy. 









Druga sterta to książki z bibliotek, więc mają pierwszeństwo. 

 Romuald Wojna " Wielki świat nomadów"- nie będzie recenzji, ale gorliwie polecam. 

Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie"- recenzja zrobi się dosyć szybko.

Sherry Jones "Klejnot Medyny"- książka już przeczytana, więc najpewniej jako pierwsza znajdzie się na kartach blogu. 

Katarzyna Michalak "Serce Fenrrinu" - czytanie tej serii jest dla mnie traumą. Z każdym tomem zastanawiam się czy może być gorzej i autorka udowadnia, że może. Książkę przeczytałam i pewnie będzie pierwszą recenzowaną.

Frank Herbert "Diuna" - książka zostawiona na koniec czytania, więc i recenzja będzie najpóźniej. 





niedziela, 12 kwietnia 2015

Akwarele:przybory


W opisie wspomniałam, że lubię rysować, więc wypadałoby to nieco rozwinąć. Sama się uczę i będę do końca życia, ale z doświadczenia wiem, iż łatwiej jest się komuś uczyć mogąc korzystać na czyich błędach. Ale dziś nie o rysowaniu, lecz o malowaniu. Akwarela. Farby wodne. W dzieciństwie mnie irytowały, bo były za jasne. Dzisiaj je ubóstwiam. Szkoda, że bez wzajemności. Maluje nimi od kilku miesięcy z prawdziwym zainteresowaniem. Przejrzałam tyle informacji o technikach, teorii, że przez pewien czas miałam mętlik w głowie. Teraz wiem, że nie warto stosować wszystkiego o czym się przeczytało.
Na początek przybory, bo czymś trzeba tworzyć te dzieła.


Farby.

Mamy to wyboru kostki, tubki, w płynie, sztabki i zestawy. Moją podstawową paletą są farby dostępne w niemal każdym sklepie- Astra 12 kolorów. Zwykłe farbki dla dzieci, które okazują się dorównywać tym najdroższym.  Posiadam też kostki Karmański i półkoszki Renesans. I ze względu na cenę wolę pierwszy produkt. Wolę zapalić 4 zł za kostkę, niż 3.65 zł za półkoszkę. Jakościowo bardzo dobre, a doskonałe dla początkujących. Nie widzę sensu nabywanie najdroższych farb, kiedy pójdzie ona na  naukę. Ale też najtańsze, chińskie farbki nie będą się sprawdzać. Moim zdaniem najlepiej wybierać rodzime firmy, co jest już gwarancją jakości. 













Papier.


Akwarele potrzebują dużo wody. Na tym opiera się ich czar. Malowanie na zwykłej kartce jest bezsensowne. Papier marszczy się, rwie. Miałam szczęście zacząć malować dobrym papierze, pozostałością po malarstwie mamy.  Teraz używam do ćwiczeń głównie Canson Dessin Blanc 50 ark. 200g. Są dosyć wytrzymałe, ale nie nadają się do ilości wody, poświęcanej w np. pejzażach.  Jeśli chcemy używać sporo wody najlepiej wybrać 300 g. Cena zależna od firmy i wielkości, ale moim ulubieńcem jest blok Watercolour 10 arkuszy, za rozmiar 12,5x18 cm należy się 4.80 zł. Można chlapać wodą do woli.



Pędzle

Ile się wykłóciłam z matką o pędzle do akwareli! Wychodzę z założenia, że każdym pędzlem da się malować, ale już niekoniecznie jest to przyjemne. Mam mnóstwo pędzli dołączonych do kredek akwarelowych czy samych farb, ale szybko się niszczą, więc zazwyczaj używam ich do płynu maskującego.  Te które lubię są w większości cienkie, co może nie każdemu odpowiadać. Jeśli nie jesteś pewien, najlepiej iść do sklepu plastycznego i sobie „pomacać” pędzel przed zakupem. Używam aktualnie pędzli syntetycznych Renesans seria 1001R i seria 1006R, oraz RestauroHouse seria 886. Są wytrzymałe, dobrej jakości. I w przyzwoitej cenie. Pędzle kupuje tylko na sztuki, zestawów nie znoszę, bo zawsze zdarzały mi się buble.



Dodatkowo

Woda, czysta z kranu… Płyn maskujący. Malujemy nim w miejscu, gdzie ma pozostać biała przestrzeń,  a kiedy skończymy resztę malunki, odskrobujemy pazurkiem. Prosta sprawa. Płyn nakładamy pędzlem, który szybko i dokładnie myjemy, w przeciwnym razie płyn zaschnie na włosiu i po zabawie. Do białych znaczeniem stosuje też tusz biały kreślarski Koh-i-noor 20 ml. Tylko trzeba czekac, aż farba wyschnie. Do intensywnie czarnych miejsc można użyć kredki akwarelowej, ja uwielbiał staedtler’a albo tez tuszu. Techniki można łączyć i na wyschniętą farbę dodawać suche pastele, kredki. Następnym razem trochę o technikach.  

A tu kilka z moich przyborów. 


Kilka oich prac wykonanych tymi przyborami:









niedziela, 5 kwietnia 2015

Top 10 argumentów mięsożerców na jedzenie mięsa.


Od dawna biore czynny udział w bezsensownych dyskusjach z ludźmi, dowodzącymi wyższości diety mięsnej. Takie dyskusje mnie bawią. Kiedyś irytowały czy smuciły, ale od pewnego czasu uznałam, że ludzie są głupi i nie ma się czym przejmować. Jeżeli kogoś uraziłam to nie przeproszę, albowiem nie ma za co.



Wracając do sedna dzisiejszego wpisu, naszła mnie myśl, aby zrobić zbiór najpopularniejszych „argumentów” mięsożerców i je w łopatologiczny sposób obalić. Zaczynamy masakrę!

1.      
1.       1 „Jem mięso, bo głodujące dzieci.” 


Z serii: „ludziom byście pomogli, a nie zwierzętom!”. Nie rozumiem logiki tejże motywacji. Nie mogę pomóc żywej istocie, albowiem inna też cierpi? Zauważyłam też dosyć ciekawą zgodność, że osoby oskarżające wegetarian o brak empatii dla ludzi, sami niczego dla świata dobrego nie zrobili. Zastanawiając się dokładnie nad głodem to produkcja mięsa pożera przynajmniej połowę zbiorów, uprawianych na całym świecie. Na chłopski rozum jedna krowa zjada więcej zboża od człowieka. Krowa potrzebuje 10kg paszy. Z 4kg zboża można uzyskać 04kg mięsa.  Na wyżywienie jednej osoby w ciągu roku mięsem jest potrzebne 12 hektarów, a żeby wyżywić jedną osobę zbożem potrzebny jest zaledwie 1 hektar. Oczywiście to tylko zboże, trudno na nim przetrwać całe życie, ale ponad 8000 milionów ludzi nie ma nawet tego. Jeśli chodzi o wodę to na jeden kilogram wołowiny przypada 100000 litrów wody. W Ameryce krowy, trzymane dla mięso, pochłaniają ilość zboża, wystarczającą na wykarmienie Indii i Chin, razem wziętych.
Nie możemy też powiedzieć, że mamy za mało jedzenia, gdyby tak było nikt z nas nie wyrzucałby choćby okruszka, a masowo pozbywamy się produktów. Kupujemy za dużo, bo tanio, bo promocja, bo może nam się przyda. A potem BUM! Do śmietnika. W Afryce, uprawiane zboże jest transportowane do Europy. W krajach trzecia świata panuje najwyższa produkowanego jedzenia.





2.       2 „Jem mięso, bo łańcuch pokarmowy”



Ten łańcuch owija mózgu wielu człowiekom. Żeby być na szczycie tego łańcucha trzeba spełniać kilka warunków: być drapieżnikiem, być mięsożercą, szanować naturę. Człowiek kiedyś latał z dzidą za obiadem, lecz mniemam, że osoby, które wychwalają sobie prawa natury, zginęłyby natychmiast, pobytu na odludziu bez WI-FI. A ich polowanie, ogranicza się do walki na wyprzedażach. O ile też nauka się nie omyliła tym razem, człowiek został stworzony jako wszystkożerca, jak dziki czy świnie. Na samym mięsie daleko się nie zajedzie. Ponadto, żeby spełniać te dwa kryteria trzeba być przystosowanym do trawienia surowego mięsa. Przykładowo psowate potrzebują enzymów i nadtrawionego z żołądka i jelit roślinożerców. Dlatego chętnie jedzą trzewia. Człowiek zapewne umarłby po zjedzeniu czegoś takiego. Ale wracając do łańcucha pokarmowego,  weźmy ostatni składnik. Szacunek dla natury, by móc z tej natury korzystać. Nie słyszałam, żeby taka orka, która jest również na szczycie łańcucha, zanieczyszczała swoje  środowisko życia.  Zanim ktoś znowu zasłoni się łańcuchem pokarmowym, niech zastanowi się czy ma do tego prawo.



1.       3 „Jem mięso, bo zwierzęta zjedzą mnie.”



Era apokalipsy zombie przeminęła, egipskie plagi- słabe, epidemia nie dosyć dobra dla człowieka. Musimy się uzbroić przeciw kurczętom-ludożercom, krowom napadającym domy, by pożreć dzieci i psa…
Zawsze, gdy słyszę ten argument mam taki obraz w głowie. Apokalipsa ludożernych krów czy świń. Już wiecie, dlaczego moje zdanie o inteligencji większości ludzi jest takie beznadziejne? Wybiliśmy większość gatunków zwierząt do takiej liczby, że ich przyszłość rysuje się czarno. Trzymamy, maltretujemy, by zakończyć ich mękę w rzeźni. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby krowy nagle chciały się zemścić, z tym, że to krowa- stworzenia ufne, mądre i niewinne, a nie człowiek.  Popularne programy o niebezpiecznych zwierzętach wymieniają rekiny ( które zabijają rocznie do 10 osób), węże, pająki, tygrysy, ale nigdy nie człowieka. A człowiek zabija najwięcej żywych istnieć, dla zabawy, kaprysu, wygody.


 
1.       4 „Jem mięso, bo jest zdrowe.”




Mięso jedzone rzadko, znaczy raz na tydzień, a nie raz dziennie, z chowu bez używania hormonów i antybiotyków, nie robi nam szkody. Ale tak robi bardzo mało osób, a my mówimy o większości ludzkości. Kowalski kupuje mięso w supermarkecie, nie interesując się skąd pochodzi. Ważne, żeby się nażreć. A takie mięso jest naszpikowane antybiotykami, którymi były karmione zwierzęta. I to, że są zakazane w Europie nie oznacza, że nie są używane. W hodowlach przemysłowych trzymanie się po kilka tysięcy zwierząt w jednym miejscu. Takie skupiska są narażone na częste ataki chorób. A kiedy jedno zwierze w stadzie choruje, wszystkie dostają antybiotyki. Oprócz tego hodowca może spokojnie okłamać, że ma chore zwierze i dostanie antybiotyki. A w ogóle po co te antybiotyki? BY mieć więcej, więcej i szybciej. W przypadku kurczaków już 40 dniowe mają masę ciała, jak dorosłe. 
A dlaczego antybiotyki są złe? Antybiotyki są coraz częściej podawane ludziom i zwierzętom bez zastanowienia, ale zapominamy, że oprócz zabicia choroby, osłabiają organizm. Mięso z np. kur szpikowanych antybiotykami powoduje, że bakterię się uodparniają na dany lek. I dlatego lekarze spotykają się z nowymi odmianami grypy.
Ale nawet mięso bez dodatków nie jest wcale zdrowe. Mięso nie jest podstawą żywieniową człowieka. Nie potrafimy trawić takiej ilości mięsa. Mięso zalega w jelitach, co powoduje wzrost bakterii gnilnych. Mięso jest bardzo kaloryczne i zawiera mnóstwo cholesterolu. Kiedy człowiek nie miał wielkiego wybory w jedzeniu, trudno było go zdobyć, a wysiłek fizyczny był ogromny- mięso sprawdzało się. Ale nie dzisiaj. Skoro w starożytności, tacy myśliciele jak Platon czy Plutarch mogli obejść się bez mięsa, to w XIX wieku nie powinniśmy mieć z tym problemów. Otyłość to jeden z efektów spożywania mięsa. Z doświadczenia wiem, że i na wegetarianizmie można mieć nadwagę, ale trzeba się postarać, żeby być chorobliwie otyłym.
Dlaczego w przypadku zachorowania na nowotwór lekarze zalecają rezygnację z produktów pochodzenia zwierzęcego? Oczywiście, że mięso zwiększa ryzyko zachorowania na raka. Choroby serca, krążenia, problemy z trawieniem. No ale niech będzie, że mięso jest zdrowe, bo zawiera białko. A tymczasem przypadki przebiałkowianie, rosną jak świeżę bułeczki.  I to nie od spożywania warzyw i owoców, a przez objadanie się mięsem. Przebiałkowanie wiążę się z szpetotą, bo pojawiające się plamy na ciele nie dodają, raczej uroku. Ale to objaw już poważnego stanu, a przy lekkim przebiałkowaniu pojawiają się problemy z nerkami, stawami

4.       

5.      5 „Jem mięso, bo i tak nic nie zmienię”




A kto ma zmienić? Święty Mikołaj? Czy czekamy na objawienie się Jezusa? Człowiek do tego doprowadził i tylko człowiek może to zmienić! Teraz powtórzę banialuk, który jest największa prawdą: Jeśli chcesz to tego dokonasz. Bez popytu nie ma produkcji, proste prawa ekonomi. Im więcej wegetarian tym większy wpływ na przemysł mięsny. Postawienie się systemowi to pierwszy etap.  Dla większości ludzi pójście za stadem jest naturalne i bezpieczne. Po co się wychylać? A nuż coś dobrego zrobię.



6.       6 „ Jem mięso, bo świnki, krówki wyginą”




Na pewno te zwierzęta są z tego powodu wdzięczne. Urodziły się i od samego początku są podawane torturą, ale to dla ich dobra, bo przecież miliardy krów chce być zjedzona. Wręcz same pchają się na talerz. Dla wiadomości niektórych człowieków, świnie czy krowy trzyma się też dla towarzystwa. Świnka jest inteligentniejsza od psa. Świetnie się szkolą, żyją z człowiekiem w idealnej symbiozie. Krowy lubią się przytulać. Kura ma swoje społeczne życie, charakter i język. Nawet ryby są mądrzejsze od wielu ludzi.




7.       7 „ Jem mięso, bo tak było, jest i będzie”




Zawsze odpowiadam na ten argument w ten sposób: zwolennicy niewolnictwa też tak myśleli. Nic nie trwa wiecznie, a że coś jest powszechnie tolerowane nie oznacza, że jest dobre. Średniowiecznie zdanie o tym, iż jakoby człowiek wynalazł i odkrył już wszystko jest na tym samym poziomie, co powyższe twierdzenie. O ile dobrze pamiętam człowiek się rozwija ( mam nieco odmienne zdanie, ale to później, więc żaden system nie jest na zawsze. W każdym wieku dowodzono, że coś będzie trwać do końca świata, a bardzo szybko się kończyło. Historia się powtarza.
Człowiek w prehistorii jadł to mięso z jednego prostego powodu: nie było niczego innego. W lecie zbierano grzyby i dzikie roślinny, ale nie umiano ich przechowywać. W zimniejszych klimatach czy podczas zlodowacenia jeszcze trudniej było o pożywienie. Jednakże ludzie dożywali wówczas najwyżej 30. Dopiero z nadejściem rolnictwa, czyli najpierw uprawy, pojawił się dobrobyt, powstawały cywilizację. To nie za sprawą mięso człowiek wyszedł z jaskini. Jak wspominałam, zapraszam do dziczy bez narzędzi, ubrania. Chętnie popatrzę na starcie człowieka z dzikiem. Bo warto napomnieć, iż ludzie często ginęli, podczas polowania. Polowanie nie polegało na strzelaniu do wystawionej, zastraszonej zwierzyny.




8.       8 „ Jem mięso, bo Biblia” 





Jestem religijną osobą, z tym, że nie chrześcijanką, którą nigdy nie byłam, ale  interesuje się religiami, wierzeniami i mitologiami. Biblię przeczytałam. Głównie rozchodzi się o fragment księgi rodzaju:

„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi „

I o słowo panujcie . Różnie można to rozumieć. Panować nie oznacza jednak- zjadać. A poniżej mamy taki oto ustęp:

„Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. „

Ziarno, drzewo, owoc. Nic o mięsie. W Biblii jest tylko jeden fragment, kiedy Bóg pozwala jeść mięso, a jest to po potopie, kiedy na ziemi nie ma za wiele pokarmu. Ludzie mogli jeść mięso tylko do czasu, aż nie odbudują upraw.

"Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko. Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia."

Moim zdaniem przykazanie „ Nie zabijaj „  Odnosi się również do zwierząt, bo nie ma dopiski  „ tylko ludzi”  . Niektóre źródła historyczne podają, że pierwsi chrześcijanie nie jedli mięsa. Czepiłam się tylko chrześcijaństwa, albowiem to największa w Polsce religia. Zostawię w spokoju judaizm czy islam, bo te trzy religie mają te same korzenie. Z racji tego, iż jestem buddystką, religia zakazuje mi krzywdzenia zwierząt.



9.       9 Jem mięso, bo roślinny też czują. 




Obrońcy marchewki łączcie się! Mój puchatkowy rozumek, wskazuje, że myślące, czujące zwierzę jest trochę wyżej od marchewki. Roślinny wytwarzają owoce, by zostały zjedzone, dzięki czemu nasiona mogą być rozniesione dalej. Podobnie jak kwiaty wytwarzają pyłek i nektar. Roślinny są żywe, ale jakoś nie specjalnie walczą o życie, gdy się je kroi. Każde zwierzę będzie walczyć z śmiercią. Krowa czy świnka myślą, mają uczucia, kochają, smucą się. Cóż, nie widziałam śmiejącej się ani płaczącej marchewki. Człowiek też musi coś jeść. Chrupanie marchewki jest zdrowsze, bardziej ekologiczne i etyczne od zarzynania krowy.  Mam mętne rozumienie, że obrońcy marchewek żywią się energią kosmosu? Ten „argument” jest na zasadzie oczerniania przeciwnika, by przemilczeć własne grzeszki.


1   10.   „ Jem mięso, bo mięso jest smaczne”




Pewnie, bo zawiera tłuszcz, potrzebny przy wysiłku, jaki wykonywał człowiek w prehistorii. Był w  ciągłym ruchu, wiec natura uczyniła tłuszcz smaczny, by człowiek go lubił i jadł jak najwięcej. Jednakże człowiek bardzo długo nie wiedział czym jest tłuszcz. Teraz już wiemy. Teraz nie żyjemy  jaskini i prowadzimy siedzący tryb życia. A nawet sportowcy przechodzą na wegetarianizm i weganizm.
A gdyby ludzkie mięso było smaczne, też byśmy siebie nawzajem pożerali? Bo skoro coś jest smaczne, to wystarczające usprawiedliwienie. Albo argument, że lubię to. Psychopata też lubi sprawiać cierpienie, więc jest usprawiedliwiony, bo to lubi?
Takie dumanie mnie ogarnia. Konformizm pełną parą. Nic ponad własny czubek nosa. Ja chcę! Jak małe dziecko. Mięso jest smaczne, ale nic nie zastąpi dla mnie łazanek czy pierogów. Smak pieczonego kurczaka można uzyskać, dzięki soi. Ten specyficzny smak zawdzięczamy w głównej mierze przyprawą. Mięso bez przypraw jest raczej mało smaczne. Wystarczy umieć przyprawić np. tofu, a z doświadczenia wiem, że sporo ludzi się nabiera, kiedy ma na talerzy tofu z podpisem kurczak.  Soja…. To ciekawa roślina. Jest wszędzie, nieraz i w Waszym mięsie, wystarczy poczytać etykietę. Mówi się, że jest modyfikowana. Nie ma już soi niemodyfikowanej, niestety. Jedząc mięso, jecie również soje, bo w paszy dla zwierząt jest ona na pewno jednym z składników.
Obalam, również mit, jakoby wegetarianie żywili się tylko soją. Ja jem soję raz, dwa razy w miesiącu. Czyli dosyć rzadko. Moja codzienna dieta jest zależna od mojego apetytu. Nigdy nie układałam sobie jadłospisu. Wegetarianizm nie wymaga godzin, spędzonych w kuchni, wizyt u dietetyka. Jest to prosta rezygnacja z mięsa i ryb. Jak dla mnie nie ma w tym żadnej nadwyżki filozofii. Przepisów w Internecie jest od… Wegetarianizm nie jest również drogi. W moim domu wszyscy nie jedzą mięsa, oprócz psów i kotów, ale nie wydajemy fortuny na jedzenie, a kupujemy dobrej jakości produkty. Zawsze dbam, żeby było zdrowo. Oprócz tego sama co nie co uprawiam, są kury i kozy. Dlatego też jem nabiał, gdyby nie było możliwości własnego chowu tychże zwierząt, zrezygnowałabym z wszystkich produktów pochodzenia zwierzęcego. Każdy może sobie wyhodować jedzenie, wystarczy chcieć.