sobota, 14 marca 2015

Ja żyje!



Dosyć dawno nie pisałam, ale zajmowanie się prowadzeniem innego bloga i strony, pochłania większość mojego czasu. A dziś, dziś będzie o porażce literatury współczesnej. Tak mam na myśli „Grę Ferrin”. Przykro się robi czytają takie pozycję. Na początku człowiek się dobrze bawi, a potem następuje chwila konsternacji. Cofnijmy się do początku.

Słyszałam o tej książce o ile okładka i papier w nią wsadzony, oznacza książkę, już jakiś czas temu. Przypadkowo trafiłam na nią w bibliotece w dziale fantastyka, co mogło mylić. Wypożyczyłam, a co mi tam, pomyślałam w końcu na swoim koncie ma się niejedną dziwną książkę. I tak rozpoczęła się tyrada. Dla tych, którzy jeszcze nie poznali twórczości Katarzyny Michalak, przybliżenie: Główna bohaterka to Karolina, 24 letnia DOŚWIADCZONA anestezjolog.

Stop! Chwila czy studia medyczne nie trwają nieco dłużej?  A może utalentowana Karolinka jest swoistym geniuszem? Tego się nie dowiemy, albowiem początek jest tak szybko, że niewiadomo co się właściwie dzieje.  Raz nie zdołała uratować swojej siostry bliźniaczki o której nie miała pojęcia, bo główna bohaterka wychowała się w sierocińcu, dwa przychodzi do swojego mieszkania, atoli bardzo niepokojącego. W całym domu ma figurki jednorożców z którymi rozmawia. Kłóci się jeszcze ze swoim (nie) chłopakiem, który chce się z nią związać, a ona mu wygarnia. I wtedy czytelnik już zagubiony jest świadkiem jej teleportacji do innego świata.

Uważam, że każdą historię można opowiedzieć, nawet banalną, ale cóż…. To nie ten przypadek. Technika pani autorki, chyba nieco wygórowany tytuł, leży i kwiczy. Sama popełniał błędy gramatyczne, ale jeśli miałabym wydawać książkę, postarałabym się o dobrą korektę.


Dalej nie jest lepiej, Karolincia przybiera zacne imię Anaeli dell’Iderei, zostaje z miejsca poddana próbie. Trafiana na żołnierzy w Lesie Tysiąca, którzy oczywiście chcą ją zgwałcić. Tak w ogóle to scen pseudoseksualnych będzie o wiele, wiele więcej. I oczywiście zostaje uratowana.

Bohaterowie, którzy pojawią się jak grzyby po deszczu posiadają inteligencję taboretu, a sama Karolinka jest umiejscowiona jeszcze niżej. W zamyśle miała wyjść samodzielna, odważna i elegancka. A wyszła napuszona arogantka, która doprowadza do śmierć wszystkich swoich przyjaciół. Ale co to za książka bez miłości. A nasza bohaterka ma jej aż nad to. Co tam uroda rodem z średniowiecznych  przekazów o czarownicach, to jeszcze może rzucać czar miłosny. Super no nie? A do tego, że Gra o Ferrin ma mieć coś wspólnego z fantastyką to  uraczona czytelnika elfami. Gdzie tam Tolkien, Michalak stworzyła złe i seksowne elfy. Są jeszcze jednorożce, smoki i kilka stworzeń.

To, że nie wiem jak ta książka się skończyła, bo nie zrozumiałam ostatnich stron jest winną mojej ślepoty albo  talentu pisarki. Dorwałam drugi tom, ale o nim może kiedyś indziej. Podsumowując.  A nie wiem, jak to można podsumować. Jeżeli chcesz drogi czytelniku sięgnąć po Grę o Ferrin to uzbrój się w tarczę. Bo to łatwa przeprawa nie będzie, ale życzę powodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz