Dosyć dawno nie pisałam, ale zajmowanie się prowadzeniem
innego bloga i strony, pochłania większość mojego czasu. A dziś, dziś będzie o porażce
literatury współczesnej. Tak mam na myśli „Grę Ferrin”. Przykro się robi
czytają takie pozycję. Na początku człowiek się dobrze bawi, a potem następuje
chwila konsternacji. Cofnijmy się do początku.
Słyszałam o tej książce o ile okładka i papier w nią
wsadzony, oznacza książkę, już jakiś czas temu. Przypadkowo trafiłam na nią w
bibliotece w dziale fantastyka, co mogło mylić. Wypożyczyłam, a co mi tam,
pomyślałam w końcu na swoim koncie ma się niejedną dziwną książkę. I tak
rozpoczęła się tyrada. Dla tych, którzy jeszcze nie poznali twórczości
Katarzyny Michalak, przybliżenie: Główna bohaterka to Karolina, 24 letnia
DOŚWIADCZONA anestezjolog.
Stop! Chwila czy studia medyczne nie trwają nieco
dłużej? A może utalentowana Karolinka
jest swoistym geniuszem? Tego się nie dowiemy, albowiem początek jest tak szybko,
że niewiadomo co się właściwie dzieje. Raz nie zdołała uratować swojej siostry
bliźniaczki o której nie miała pojęcia, bo główna bohaterka wychowała się w
sierocińcu, dwa przychodzi do swojego mieszkania, atoli bardzo niepokojącego. W
całym domu ma figurki jednorożców z którymi rozmawia. Kłóci się jeszcze ze
swoim (nie) chłopakiem, który chce się z nią związać, a ona mu wygarnia. I
wtedy czytelnik już zagubiony jest świadkiem jej teleportacji do innego świata.
Uważam, że każdą historię można opowiedzieć, nawet banalną,
ale cóż…. To nie ten przypadek. Technika pani autorki, chyba nieco wygórowany
tytuł, leży i kwiczy. Sama popełniał błędy gramatyczne, ale jeśli miałabym
wydawać książkę, postarałabym się o dobrą korektę.
Dalej nie jest lepiej, Karolincia przybiera zacne imię
Anaeli dell’Iderei, zostaje z miejsca poddana próbie. Trafiana na żołnierzy w
Lesie Tysiąca, którzy oczywiście chcą ją zgwałcić. Tak w ogóle to scen
pseudoseksualnych będzie o wiele, wiele więcej. I oczywiście zostaje uratowana.
Bohaterowie, którzy pojawią się jak grzyby po deszczu posiadają
inteligencję taboretu, a sama Karolinka jest umiejscowiona jeszcze niżej. W
zamyśle miała wyjść samodzielna, odważna i elegancka. A wyszła napuszona
arogantka, która doprowadza do śmierć wszystkich swoich przyjaciół. Ale co to
za książka bez miłości. A nasza bohaterka ma jej aż nad to. Co tam uroda rodem
z średniowiecznych przekazów o
czarownicach, to jeszcze może rzucać czar miłosny. Super no nie? A do tego, że
Gra o Ferrin ma mieć coś wspólnego z fantastyką to uraczona czytelnika elfami. Gdzie tam Tolkien,
Michalak stworzyła złe i seksowne elfy. Są jeszcze jednorożce, smoki i kilka
stworzeń.
To, że nie wiem jak ta książka się skończyła, bo nie
zrozumiałam ostatnich stron jest winną mojej ślepoty albo talentu pisarki. Dorwałam drugi tom, ale o
nim może kiedyś indziej. Podsumowując. A
nie wiem, jak to można podsumować. Jeżeli chcesz drogi czytelniku sięgnąć po
Grę o Ferrin to uzbrój się w tarczę. Bo to łatwa przeprawa nie będzie, ale
życzę powodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz