środa, 18 marca 2015

Niepopularna prawda- Yorkshire Terrier


Od dawna miałam pomysł na serię artykułów o rasach psów „ Niepopularna prawda”, dotyczących najpopularniejszych ras i mitów na ich temat. Nie przedłużając, zacznę dzisiaj od Yorkshire Terrier, czyli Yorków, yoreczków….

Szczekliwe maleństwa są młodą rasą, powstałą w XIX w.. Używano ich do tępienia szczurów i myszy na statkach jak i w magazynach. Współczesna rola yorków nijak ima się przeznaczenia, które wyznaczali im twórcy.  Z ruchliwego, gorliwego teriera zrobiono nadpobudliwą maskotkę, obciążoną rozmaitymi wadami. Pierwsza z nich to karłowatość. Psy w założeniu małe miały dostać się do zakamarków, podczas wyłapywania szkodników, ale nowomoda dążąc do coraz drobniejszych rozmiarów nie miała na myśli ich właściwości do pracy. Liczy się tylko wygląd. I oto tym sposobem dzisiaj pełno na ulicach „miniaturek”. Ale czy to coś złego? Niestety i to bardzo.

Przykład, zdrowy, prawidłowy przedstawiciel rasy:


Miniaturka:



Im pies mniejszy tym mniej miejsca na narządy. I tak zamiast żyć 15 lat, miniaturki dożywają 6-8 lat. W pseudohodowlach stosuje się również hormony, które maja hamować rozwój psa. Karłowacienie prowadzi również do poważnych defektów w anatomii. Do niedawna w wzorcu FCi była wzmianka, ze yorki powinny ważyć od 1.9 kg do 3.5 kg, ale federacja uległa modzie i zmieniła zapis na „ do 3.1 kg”.

Kolejnym ważnym czynnikiem u yorków jest charakter. Uważa się powszechnie, iż York to zabaweczka, do torebki, grzeczny i posłuszny piesek. Nic bardziej mylnego! York to terier! A teriery to psy aktywne, pracowite, gorliwe. Ludzie kupują słodką kuleczkę z której wyrasta potwór. Nie zdają sobie sprawy, że York potrzebuje odpowiedniej socjalizacji, szkolenia, zajęcia. To nie pies do siedzenia na sofie. To pies do aktywnego życia. A najgorszy błąd w wychowywaniu yorków to brak tego wychowania. Zero przyłożenia się do zrównoważonego zachowania psa. Każdy pies, niezależnie czy rasowy czy kundelek, potrzebuje zainteresowania . Zostawienie psa samemu sobie wiąże się w przyszłości z agresywnością, nadpobudliwością, strachliwością, fobiami. Do pogryzień przez yorki dochodzi bardzo często z tym, iż szczęki maluchów nie powodują takich szkód jak szczeki amstaffa.
Decydując się na yorka musisz uwzględnić czas, który poświęcisz na szkolenie. Yorki są chętne do pracy i bez przeszkód nadają się do agility. Szybkie i zwinne. Warto je trenować, bo przynosi to radość psu i jego właścicielowi. Pracujący pies to szczęśliwy pies.

Wytworzyła się też opinia tragiczna w skutkach, że yorki są odpowiednie dla małych dzieci.

MAŁE DZIECI + MAŁE PSY= TRAGEDIA

Każdy, kto ma po troszkę rozumu, wie jak zachowują się małe dzieci w stosunku do zwierząt. Kochają je do bólu. Ściskają, szarpią, ciągną…. A kiedy dziecko jest większe i cięższe od psa może wyrządzić mu krzywdę, a w tej sytuacji większość czworonogów słusznie będzie się bronić. Zrównoważony osobnik warczy, ostrzega przed atakiem. Nigdy tego nie lekceważmy i nie każmy za to psa! Usuńmy po prostu zagrożenie. Nauczmy dziecko, że należy zostawić w spokoju warczącego psa. Od dawna uważam, że duże rasy są odpowiedniejsze dla dzieci. Przeważnie owczarki i molosy. Wychowywałam się od urodzenia z olbrzymami w tym dogiem niemieckim, z którym wyczyniałam różne niecne dziecięce figle. Jednak nie zakładajmy, że duży pies będzie odporny na wszystkie zachowania dzieci.

NIE WOLNO NIDGY ZOSTAWIAC PSA Z DZIECKIEM BEZ NADZORU!

Pies postępuje po piesku, nie rozumie ludzkich zasad. A dziecko nie rozumie zasad dorosłych. 
Postarałam się wyłuszczyć najczęstsze błędy myślowe związane z Yorkami. Mam nadzieje, że niektórym pomogłam.

poniedziałek, 16 marca 2015

Pisarstwo- rzecz nie dla każdego!


Napisałam niedawno krótki tekścik o pierwszym tomie wymuskanych Kronik Ferrinu i obiecałam przeczytać kontynuację, i dobić się nim. I przeczytałam i dobiłam się nim. Dobra, niech to się już skończy…




Początek Powrotu do Ferrinu, wyjaśnia mi zakończenie Gry o Ferrin, bo z tekstu poprzedniej części trudno dowieść, co się wydarzyło. Nasza superbohaterka przeczuwa koniec swojej idylli w leśniczówce z stadem koni fryzyjskich i  swoim ukochanym elfem. Nie wiem, jak przemyciła i uchowała na ziemi elfa, ale nie będę się czepiać. Początek jest krótki, zwarty i w miarę logiczny, jeden z niewielu plusów lektury. Jej elf znika, porwany przez bogów. Karolińcia oszukana przez bogów, musi wracać do Ferrinu.




Zaczyna się pierwszy rozdział. Przechodzi prze portal, robi ze sobą melodramatyczny rachunek sumienia, dodaje coś na wzór żartu i trafia do Lasu Tysiąca. Przynajmniej autorka zrezygnowała z gwałtu na wstępie, ale dała nam w zamian ekspresowe mianowanie Karolińci przez Panią Lasu na Władczynie Edenu. Karolińcia zmienia się w Anaelę, by nie brzmieć tak zwyczajnie i już musi ratować jednorożce. W międzyczasie dowiadujemy się, że przeniosła się również w czasie, i znajduje się przed wydarzeniami  z poprzedniej książki.




Spotyka również Cienia, jedyne rozumne stworzenie, które chyba nie wyszło spod ręki Michalak, albowiem autorka robi sonie nim kuku, wytykając własne błędy myślowe. Saris, bo tak czarny jednorożec się nazywa jest postacią mądrzejszą od wszystkich ludzi i elfów razem wziętych. Pomaga Anaeli biedaczce dostać się do reszty jednorożców, by uratować je przed niewolą elfów. Oczywiście jesteśmy raczeni  żenującymi wstawkami głównej bohaterki, epizodycznymi postaciami, które z zasady są złe i trzeba je ukatrupić. W ten sposób dochodzimy do sceny, gdzie Anaela staje naprzeciw z ladacznicą Elanora, córka władcy Ferrinu.
I pierwsza dosyć ważna nieścisłość. Księżniczka dopuszcza się podstępu i zabija władcę Cieni ( czymkolwiek one są, bo autorka nie uraczyła nas wyjaśnieniem. Słowo Cień brzmi tajemniczo, więc pewnie to zabieg stylistyczny i nowe określenie na gadającego jednorożca). Anaela, która jawi się za wszechpotężną leczącą obdarzoną wszystkimi bajerami, nagle okazuje się być za słaba. Nie będę zabawiać się z szczegółami, których nie sposób uznać za racjonalne. W skrócie: Anaela zostaje pojmana dobrowolnie, bo planuje zabić sprawcę zła, którego dopuści się w przyszłości, władcę Ferinu, Eleuzisa.




Anaela gra wielką panią, władczą i elegancką, a jak jest każdy dobrze wie. Podczas pobytu na dworze Ferrinu, spotyka braci w tym swojego ukochanego za którym rzuciła się w portal, chociaż w poprzedniej części była mowa, że nie będzie mogła wrócić. Jest świadkiem namiętnego pocałunku ojca z córką, Eleuzisa i Elanory. Związek kazirodczy to coś na czasie, ale pani Michalak stwarza obsceniczne akty miłości i sprzeczne z uczuciami związki. Anaela podobno najmocniej w świecie kocha Sellinarisa, ale bez zastanowienia rzuca się pod innych mężczyzn czy elfów. Nie waha się wyznać miłości Reikanowi,  teoretycznie jej szwagrowi, sierotce jeszcze podlejszej od Anaeli.




Jak jesteśmy w temacie miłostek to trzeba wspomnieć  o komicznej zdolności superbohaterki. Za sprawą elfiej magii jest w stanie rzucić urok miłosny. Ale uwaga, tylko dzięki spojrzeniu, więc chytry władca każe jej zasłonić oczy ( i zostawić niezwiązane ręce).  Elanora robi sceny, odpycha miłość ojca, bo zakochała się w najstarszym bracie. Takich komplikacji nie uświadczysz nawet w Trudnych Sprawach.
Anaela ucieka z Ferrinu, udając się do Wieży Bogów, po truciznę dla Eleuzisa. Wcześniej nakazuje swojemu gadającemu jednorożcowi towarzyszyć Sellinarisowi do Nienazwanej krainy. Na miejscu natrafia na Elanorę nad którą przejął kontrolę duszobójca. Zadam jeszcze kilkakrotnie to pytanie, cóż to za dziwo? Dlaczego autorka nie wyjaśnia wymyślonych przez siebie pojęć?



Zabija Elanorę. Pojawia się znikąd Sellinaris, chociaż niedawno wyruszał na Cieniu w przeciwnym kierunku. NI bez powodów zostaje znienawidzona przez książęcych braci, ale uzyskuje i tak pomóc Reikana. Anaela popada w tarapaty równomiernie do spadku ilorazu inteligencji i zawsze jest ratowana przez przystojnych facetów. Prawie wszyscy bohaterowie płci męskiej są zakochani w Anaeli. Następnie udaje się jej mimo zabezpieczenia opaską, rzucić urok na Eleuzisa, który zrazu chce zgwałcić biedaczkę.


Przejdę do końcówki, jeśli jesteście ciekaw naładowanym do syta absurdom tej książki, sami się nimi uraczcie. Tymczasem Anaela zdołała doprowadzić do śmierci Eleuzisa, za którego uprzednio wyszła za mąż, by zasiąść na tronie oraz do śmierci Reikana. Robi sobie schadzkę z Amre, również kochankiem z poprzedniego tomu. Uczucia do niego zaprzeczają wielkiej miłości do Sellinarisa, ale co tam, trzeba ubarwić życie seksualne bohaterki. Amre też ginie. Zgadnijcie dlaczego i prze kogo?




Anaela zmusza się do pokuty za śmierć Reikana, i wedle bardzo, bardzo starego obyczaju elfów może zadośćuczynić temu oddając się w niewolę na określony czas rodzinie zmarłego. I także robi nasz ten wspaniałomyślny szkrab. Na miesiąc… Anaela jest potężną władczynią, której nie wypada być pokorną. Więc robi z siebie skrzywdzonego gołąbka. W końcu Sellinaris ma jej dosyć i zwalnia kobietę z niewoli. Do tego nie unika możliwości skoczenia do jego łóżka. Wyzwolona Anaela.




Niezapomniane zakończenie udowadniające, że autorka zrobiła z głównej bohaterki pompatyczną męczennicę: najpierw smok odgryza jej rękę, oddaje władzę nad Ferrinem Sellinarisowi i nakazuje przyjacielowi zabić się. A i tak przeżywa, bo trafia do swojego świata.




Powrót do Ferrinu to trauma, którą trzeba przetrawić, żeby być odporniejszym. Uczy jak nie pisać książek, a przede wszystkim jak nie kreować głównego bohatera. Anaeli nie można lubić. Jest arogancka, głupiutka, przerysowana. Z jakiej strony by jej nie ugryźć sprawia, że czytelnik ma ochotę wrzucić książkę do niszczarki. Pozostali to przeważnie faceci, którzy się za nią uganiają. A wśród żeńskich postaci tylko jedna nie jest przeciwniczką Anaeli, tylko jej służącą.




Na koniec muszę jeszcze napisać o bezczelnych zapożyczeniach z trylogii Czarnych Kamieni. Uwielbiam książki Anny Bishop, są oryginalne i charakterystyczne, posiadają trudny do uzyskania urok, zżycia się z postaciami. Michalak czytała wiele książek i czerpała z nich garściami, ale w tym przypadku wzięła o jedną garść za dużo. „Wymyśliła”  bóstwo Saetin, Wrota Piekieł, Prządkę, gadające Jednorożce….  














niedziela, 15 marca 2015

Obrońcy i OBROŃCY


Bycie miłośnikiem i obrońcą zwierząt jest modne. A moda to szkodliwy czynnik. Jestem wegetarianką od kilku lat, wychowaną w domu wegetariańskim, gdzie zwierzęta stoją można powiedzieć, ponad człowieka. Nazywam się miłośnikiem zwierząt, więc to nie oto chodzi, że kochanie i dbanie o mniejszych braci jest złe. Trzeba jest chronić i je szanować, ale niektórzy wzięli do siebie to zbyt dosłownie i traktują każda przejaw pracy ze zwierzęciem, jako okrucieństwo.



Tak mówimy o fanatykach przed którymi nie uchroni nas żaden Bóg, rozum czy mury. Oni są wszędzie.  I wszędzie wyrządzają szkody. Zazwyczaj mnie śmieszą, kiedy usiłują dowieść, że wyprowadzanie psów na smyczy jest uprzedmiotowieniem i odebraniem mu wolności.  A później ten pies nie gryzie, tylko popieści kiełkami.   Chyba każdy wychodzący czasami z domu doświadczył tego typu pieskiej wolności.
Niedawno doszło do otrucia setera irlandzkiego na Crufcie, prestiżowej wystawy w Wielkiej Brytanii. Incydent bardzo rzadki, jak nie jedyny w ciągu ostatnich lat, ale niektórzy OBROŃCY wzięli to do serca  i wmawiają, że tak dzieje się na każdej wystawie. Oczywiście na żadnej nigdy nie byli. I dochodzimy do sedna. Hodowli. Hodujemy zwierzęta od tysiącleci, niestety  stwarzamy jednym wspaniałe warunki, a innym piekło na ziemi.  

Pies najlepszy przyjaciel człowieka. ( Ja uważam, że kot, ale być może koty już zdążyły mi podmienić mózg ) Istnieje kilkaset ras. W FCI, której podlega ZKwP, największy związek kynologiczny w Polsce, uznanych wzorców jest ponad 400. Większości ras Kowalski nie zna, niektóre już wymierają, ale są też taki, które dziecko umie rozróżnić. York, labrador, owczarek niemiecki, shi-tzu, golden, dalmatyńczyk i owczarek szkocki collie, znany jako Lessie.  Poprzez niezdrowe ambicję pewnych grup hodowców te rasy podano przerasowieniu. Tego wynikiem są np. miniaturowe yorki, którym podaje się hormony by nie rosły.   Albo owczarki niemieckie z zadkiem niesionym po ziemi. Obok tych hodowców są tacy, którzy utrzymują zdrowe typy, kierując się rozsądkiem i dobrem psa. No ale, ludzie mają tendencję do kategoryzowania, więc zacni OBROŃCY uznali, że wszyscy hodowcy dążą do przerasowienia i chełbią chorowitym typom.



I teraz zaczyna się batalia, fanatykowi nie wytłumaczysz, że są tacy i tacy, on widzi tylko kulawe złudy swego niedopracowanego umysłu. I tak, podczas wielu dyskusji z OBROŃCAMI dowiedziałam się, że hodowcy to: gwałciciele, dewianci, hitlerowcy, snoby, chorzy psychicznie… Było tego jeszcze trochę. Nie żartuje takie usłyszałam cytaty pod adresem wszystkich hodowców ZKwP. Smutne to i żenujące, ale cóż poradzisz? Nic. Bo OBROŃCOM nie wytłumaczysz niczego, bo oni mają racjię.


Rozumiem, że kilkanaście ras zostało zniszczonych i przerasowione osobniki wygrywają wystawy. Ale to połowa prawdy. Tego niestety OBROŃCY nie chcą pojąc. To nie koniec tego tematu, poruszę go jeszcze nieraz.



sobota, 14 marca 2015

Ja żyje!



Dosyć dawno nie pisałam, ale zajmowanie się prowadzeniem innego bloga i strony, pochłania większość mojego czasu. A dziś, dziś będzie o porażce literatury współczesnej. Tak mam na myśli „Grę Ferrin”. Przykro się robi czytają takie pozycję. Na początku człowiek się dobrze bawi, a potem następuje chwila konsternacji. Cofnijmy się do początku.

Słyszałam o tej książce o ile okładka i papier w nią wsadzony, oznacza książkę, już jakiś czas temu. Przypadkowo trafiłam na nią w bibliotece w dziale fantastyka, co mogło mylić. Wypożyczyłam, a co mi tam, pomyślałam w końcu na swoim koncie ma się niejedną dziwną książkę. I tak rozpoczęła się tyrada. Dla tych, którzy jeszcze nie poznali twórczości Katarzyny Michalak, przybliżenie: Główna bohaterka to Karolina, 24 letnia DOŚWIADCZONA anestezjolog.

Stop! Chwila czy studia medyczne nie trwają nieco dłużej?  A może utalentowana Karolinka jest swoistym geniuszem? Tego się nie dowiemy, albowiem początek jest tak szybko, że niewiadomo co się właściwie dzieje.  Raz nie zdołała uratować swojej siostry bliźniaczki o której nie miała pojęcia, bo główna bohaterka wychowała się w sierocińcu, dwa przychodzi do swojego mieszkania, atoli bardzo niepokojącego. W całym domu ma figurki jednorożców z którymi rozmawia. Kłóci się jeszcze ze swoim (nie) chłopakiem, który chce się z nią związać, a ona mu wygarnia. I wtedy czytelnik już zagubiony jest świadkiem jej teleportacji do innego świata.

Uważam, że każdą historię można opowiedzieć, nawet banalną, ale cóż…. To nie ten przypadek. Technika pani autorki, chyba nieco wygórowany tytuł, leży i kwiczy. Sama popełniał błędy gramatyczne, ale jeśli miałabym wydawać książkę, postarałabym się o dobrą korektę.


Dalej nie jest lepiej, Karolincia przybiera zacne imię Anaeli dell’Iderei, zostaje z miejsca poddana próbie. Trafiana na żołnierzy w Lesie Tysiąca, którzy oczywiście chcą ją zgwałcić. Tak w ogóle to scen pseudoseksualnych będzie o wiele, wiele więcej. I oczywiście zostaje uratowana.

Bohaterowie, którzy pojawią się jak grzyby po deszczu posiadają inteligencję taboretu, a sama Karolinka jest umiejscowiona jeszcze niżej. W zamyśle miała wyjść samodzielna, odważna i elegancka. A wyszła napuszona arogantka, która doprowadza do śmierć wszystkich swoich przyjaciół. Ale co to za książka bez miłości. A nasza bohaterka ma jej aż nad to. Co tam uroda rodem z średniowiecznych  przekazów o czarownicach, to jeszcze może rzucać czar miłosny. Super no nie? A do tego, że Gra o Ferrin ma mieć coś wspólnego z fantastyką to  uraczona czytelnika elfami. Gdzie tam Tolkien, Michalak stworzyła złe i seksowne elfy. Są jeszcze jednorożce, smoki i kilka stworzeń.

To, że nie wiem jak ta książka się skończyła, bo nie zrozumiałam ostatnich stron jest winną mojej ślepoty albo  talentu pisarki. Dorwałam drugi tom, ale o nim może kiedyś indziej. Podsumowując.  A nie wiem, jak to można podsumować. Jeżeli chcesz drogi czytelniku sięgnąć po Grę o Ferrin to uzbrój się w tarczę. Bo to łatwa przeprawa nie będzie, ale życzę powodzenia.